piątek, 23 marca 2012

Ewa Jabłońska


Dziś prezentujemy ostatniego ze Zwycięzców (ktorzy wyrazili wolę pomachania Czytelnikom z bloga Szkoła Pisania). Najpierw jednak przedstawimy plan na najlbliższe dni:

1. Witamy wiosnę, czyli z zapalem zabieramy się do pracy. Będzie o wywiadach, o scenariuszach, o konkursach i o wielu, wielu innych.

2. Osoby wyróżnione będziemy publikować na bieżąco, na zmianę z "normalnymi" postami.


A zatem "Pierwsza miłość Marka K.". Autorka, która jeszcze nie stworzyła arcydzieła typu "Rzeźnia nr 5." ale już wie, że wielkie rzeczy nie wymagają wielkiego języka. (Ze wspomnianej "Rzeźni": "Zabili go za kradzież czajnika. Zdarza się").
Tak i tu. Pozorna swoboda narracji. Kto się wczyta uważnie, niech dostrzeże. Albo - niech nie dostrzega, bo przecież "Niech siedzą, niech pierdzą i niech nicniewidzą". 



Pierwsza miłość Marka K.

Marek Kłyś zobaczył kobietę w dziewczynce. Widzenie w kobiecie dziewczynki, stan, którego pożądają u mężczyzn kobiety, wykiełkuje w Kłysiu kiedyś tam, długo po tym pierwszym, odwrotnym widzeniu. Sprawi, że świat w promieniu czterech kilometrów od Kłysia będzie lepszy. Tak gdzieś przynajmniej do Falenicy. Teraz jest jeszcze wszędzie taki sam. Niebieska Ela–Nela ma okrągłe, cytrynowe oczy, drapie się pod pachami i jest aniołem. Przypina skrzydła z gałęzi, z białej folii i waty, a potem leci, leci nisko nad ziemią przez osiedle Wronia.
Czasy przedszkolne Marka Kłysia trwały tak długo, dopóki nie przyjechał dźwig i nie zabrał koników, drabinek i autobusu bez kół. Marek Kłyś spędził w przedszkolu wiele pór roku, zawsze kończących się początkiem kolejnych. Szedł tam z myślą, że uda mu się pohuśtać na huśtawce przeznaczonej dla dwóch osób. Podobna nadzieja, a może nawet taka sama, przyświecała wujowi Kłysia, Adamowi Kłysiowi, bratu Ojca Kłysia. Adam Kłyś nie chciał mieć żony, dziewczyny, konkubiny, ani w ogóle żadnej kobiety obok siebie, ale chciał mieć wyprasowane obrusy, cudne pajęcze firanki, grzybową i te stany niewyobrażalne i krótkotrwałe codziennie przynajmniej raz. 
Marek Kłyś przesiadujący to na jednym, to na drugim siedzonku konika, rozważał swoją przyszłość, od czasu do czasu podrygując, bo w jego mniemaniu grawitację można było przechytrzyć znienackowym ruchem. U Marka Kłysia takie nadzieje były echem jego poprzedniego wcielenia, w którym był egipskim kapłanem, ponieważ wszyscy byli w poprzednich wcieleniach egipskimi kapłanami. Więc i Marek Kłyś, choć do tego kapłaństwa go zmuszono, jednak podrygiwał. Kiedyś, siedząc na koniku, z brodą wsuniętą między mokre o jakiejś tam porze roku drewniane końskie uszy, Marek Kłyś postanowił, że będzie kochał tylko anioły. Wszystkie znane mu wówczas kobiety nie były aniołami. Czasem, kiedy Marek Kłyś słuchał, jak Pani Kropka, sąsiadka z psem Kropką śmierdzącym, doradza wszystkim, bez względu na płeć, usunięcie macicy – bo to się może popsuć kiedyś, zrakowacieć, a tak, ciach, nie ma i spokój – Marek Kłyś nie mógł wyjść z podziwu, jak bardzo można nie być aniołem. Ale przyszedł jeden dzień mroźny i noc ziębnąca, przyklejona do szyb, szklista, prześwitująca pod światło latarni za blokiem Kłysiów i Marek Kłyś zobaczył i rozpoznał anioła.
Niebieska Ela–Nela nie żuje gumy, nie gryzie palcom paznokci, nie porusza ustami. Jej wargi prawie zanikły, od niemówienia zapadły się pod język. Ela–Nela, pomyślał Kłyś. Poszedł do domu, bo był już czas, żeby oderwać kawał chleba, ukroić kiełbasę, która bielała za oknem na mrozie, a nie kończyła się nawet w święta, kiedy wszyscy jedzą więcej, kroją ją, rwą i chrzanem chrzanią. Poszedł, urwał, uciął i wszedł pod kołdrę. Zapatrzony w majak Niebieskiej Eli–Neli–Anioła, z całej siły postarał się wyobrazić sobie Elę–Nelę wydalającą cokolwiek. Jakiś brud nieanielski. Nic. Do rana nawet kropli moczu w śnieg. Rano oczy Eli–Neli zamarzały, zamieniały się w szkliste kule. Przetaczały się w poprzek chodników i przygniatały Marka Kłysia do murów, kiedy wracał ze szkoły, szedł żeby pochodzić, kiedy stał w oknie żeby postać, a murami były wtedy miejsca przed nim: puste, i miejsca za nim: Stary Kłyś fotelujący, mordędrący telewizor, prasująca Matka Kłyś, Ojciec Kłyś, ściana, kontakt, spięcie. Gasło światło. Po ciemku nie było boskiej siły, by Ela–Nela choćby zbliżyła się do przemiany materii. Była światłem, a Marek Kłyś myślał pod kołdrą o Eli–Neli Niebieskiej w złotej sukience, w majtkach prawie bez majtek i całkiem bez piersi. Myślał, że Ela–Nela gdzieś jest, że śpi pod dwadzieścia trzy i zapominał o oddechu. Kobiety bez piersi były dla niego istotami niosącymi nadzieję, że nigdy nie będą Matkami Kłyś. Wyobrażał sobie, że płaskie kobiety piją mleko z kartonów, a kobiety wypukłe żłopią je z butelek, niechlujnie obskubanych z kapsli. Dla Eli–Neli, dla jej włosa wokół palca, oddechu w puszce po kawie, jej rajstop na każdym sznurze, za jej uśmiech, jej włos, jej oddech, jej wargi, jego wargi, jej rajstopy, jej nogi, dla niej nie trzymał już myśli kurczowo. Oto pierwsza udana ucieczka Marka Kłysia od reszty Kłysiów. Niech siedzą, niech pierdzą i niech nicniewidzą. Niech jedzą banany ze skórą.


środa, 14 marca 2012

Donata Janiszewska

"Samotnością zarażasz się od ludzi, których kochasz". Kochajmy więc, ale trzymajmy dystans i nasze własne, nieprzekraczalne światy.

Naprawdę o to chodzi? Wcale nie wydaje się to nikogo radować. Tekst napisany jest wprawdzie bez dzikich emocji i szału, na spokojnie i bez rozpaczy, ale z lekką jakby rezygnacją (o ciekawych, nawet zaskakujących obrazach nie wspominamy, przy pierwszej strofie zabolały nas palce!), niby nam nie grozi, a przecież grozi. Bo przecież epidemia się rozplenia, jak to epidemia.

Pozdrawiamy kochających, skazanych na plagę samotności.




epidemia


poraniłam sobie dłonie
o odstraszacze gołębi
w twojej marynarce


po co jeszcze je nosisz
przecież od dawna nie przesyłam
ci żadnych wiadomości


czytam na głos tytuł prasowy
samotnością zarażasz się
od ludzi których kochasz

nic nam nie grozi mówisz
i wieszasz w oknach
wilgotne zasłony







więcej: http://kohoutek.digart.pl/

czwartek, 8 marca 2012

Paulina Matuszewska

I mamy kolejną prawdę o miłości. Nikt nie obiecywał romantyzmu, ani czerwonych serduszek. Mamy za to "zręczną oprawę" w... nie, nie, w Photoshopie. W niewyszukanym, niewydumanym szorstkim obrazie, w bogactwie subtelnych skojarzeń, w otwartości na formę (patrz: dialog w wierszu).   



Ballada

na początku były słowa
potem parę drinków
no kto by pomyślał
że ona taka poważna z takim
plecionym warkoczem
intelektualnym zapleczem
matka prawniczka ojciec profesor
pokój z balkonem perspektywy
a tu proszę jaka zmaza

- szorowałam. nie schodzi

- weź Julka nie histeryzuj
nie jest tak źle. dodamy
w tle Stevie Wondera. w rogu
wazonik z różami. kilka
gwiazdek wkleimy od spodu

zręczna oprawa w Photoshopie
i można powiedzieć
że było całkiem
całkiem nadzwyczajnie

niedziela, 4 marca 2012

Paweł Iwańczuk

Jurorzy główni i Jurorzy pomocniczy byli pewni - ta delikatność artystycznych środków, brak nachalności językowej... A jednocześnie tak daleko, daleko od możliwego banału. Wyobraźnia pieni się, kiedy czytamy te wiersze. A między wersami jakaś ulotna, niepokojąca historia...


Akupunktura kochania


na śniadanie zjadłem pajdę chleba przypominającą niezastane chwile
kiedy mieliśmy być jak te dzieci z piaskownicy

powoli przyzwyczajam się do butelek octu i roztrzaskanych klepsydr

dzisiaj pojadę na szarobury peron
usłyszę stukot lokomotywy i niewinne zdania wysiadających ludzi
zamilknę

tak jak wczoraj i jutro
(ciebie nie było w wagonie)

przypomnę sobie dzień gdy kupiliśmy
domek letniskowy w kanadyjskiej tundrze
sadziliśmy karłowate brzozy i deptaliśmy borówki

tatusiu!
ten pan który stoi na dachu katedry chce chyba skoczyć

ach synku
on tylko kocha
zakopuje się w zaspach milczenia

umiera z latawcem w dłoni i nieumeblowanymi pokojami






Listopadowe rozmowy

dawno temu było sobie życie
polegało na wiosennych spacerach po połoninach
zakamuflowaniu skostniałych ścian za mgłą
(znikają utopijne wizje dzieciństwa bo odeszłaś)

niezasadzone róże tarmoszą się wśród bezszelestów marzeń


odprawiamy spowszedniały rytuał tłumienia łez

chłopiec z latawcem odpina guziki i chowa się w kątach
nieprzeczytanych bajek

tato!
odbierz telefon
to może mama
 
i znów uporczywe tkanie wełnianych swetrów
mówiąc że będzie dobrze

nie zrozumie szemrania pustych krzeseł i tego że

mama nie istnieje