sobota, 9 czerwca 2012

Esej - zasady formy pozornie bez zasad

Taaa... Dziś będzie bardziej szkolnie. Ale czasem trzeba.

O ile mówienie o "potrzebie" ma tu sens. Na upartego nie potrzebujemy ani ortografii, ani wielkich znaków. Ani tym bardziej czegoś tak diabelnie grzesznego jak próba sformułowania "zasad eseju". Wszak esej to wolność sama w sobie, to niebo błękitne i chmurki możliwości, to pisanie o czym bądź, byleby lekko, byleby sprawnie, byleby...

Otóż nie. Zapragnęliśmy zwrócić na to uwagę z racji powtarzających się (w publicystyce zwłaszcza) tendencji do uznania, iż hulaj dusza, piekła nie ma, esejem jest wszystko, nawet nakreślone kilka zdań bez większego sensu, ale za to nie na temat. Żaden.

Po pierwsze:

Esej musi mieć TEMAT. Rasowi eseiści, którzy rozrywani są przez największe czasopisma tego świata nie siadają do pracy z założeniem "Coś się skrobnie". Nic bardziej mylnego. Ich motywacją jest zawsze coś. Czuły punkt. Rzecz do przekazania. I oni najpierw tę rzecz wyrażają sobie w duchu, a następnie obudowują wokół niej słowa, zgrabne lub mniej, bardziej lub mniej trafne. Ale nie wychodzi im nic przez przypadek.

I z tej racji specjaliści klasyfikują eseje na publicystyczne, naukowe, filozoficzne i dotyczące sztuki. Jeśli komuś przyśni się wielka chmura lub tęskni za psem, chce to opisać i przez przypadek dojdzie do Leonarda da Vinci do nie będzie to esej, ale wciąż coś w rodzaju pamiętnika...

Po drugie:

To, co korci, to niewątpliwie autorskość formy. Osią eseju jest jakieś zagdnienie, ale zdanie w nim wyrażone reprezentuje autora. Jeżeli nie możecie zdzierżyć euro-ignorantów albo euro-entuzjastów to wokół własnego odczucia budujecie "fabułę" tekstu. Tyle, że nie jest to opis odczuć erotycznych doświadczanych podczas obserwacji gola, ale własne zdanie. Własne zdanie, które....

Po trzecie:

... wyróżnia się językiem. Ma być barwne, ma przyciągać, może pozwalać sobie na niedopuszczalne na przykład w rozprawce metafory, wyolbrzymienia i inne formy stylizacji. Im kolorowszy esej, tym większe szanse na zdobycie sympatyków swojego pióra. Byleby nie przesadzić. I nie pisać o futbolu jak Witkacy o kokainie.

Po czwarte:  

Dobrze nie przedstawiać puenty wprost. Pokrążyć, pobawić się, wyobrazić sobie Boską Komedię Dantego i z kręgu do kręgu, hop-hop. Aż nagle ta-daaam, objawiamy sedno. A czytelnik jest ucieszony i chwali naszą błyskotliwość. Mniam.

Po piąte:

Banalne i jakże nudne, ale... Piszesz o wpływie hodowli psów na ludzką psychikę? Miej naprawdę własne zdanie, wynikające z doświadczenia. Innymi słowy: wiedz, o czym piszesz. Bo okaże się, że dziewięciu na dzisięciu hodowców stwierdzi, że nie widziałeś psa na oczy. I co wtedy?

Po szóste:

Chcesz być zauważony - ślij esej gdzie bądź. Najlepiej od razu do "Wysokich Obcasów", fakt. Ale może na początek spróbuj u nas, zawsze coś podszpeczemy.



DUŻE PEES 

Na konkurs o miłości byl jeden dobry esej, o motylach. Autor: dancer2007. Tytuł: Motyle są passé. Dobry tytuł. A jeśli rozumiemy całość, to dotyczy banału porównań z zakresu konkursowego tematu. Oto fragmenty:

 




Latają, kołują, trzepoczą lub delikatnie muskają skrzydłami. Początkowo starają się zachowywać dyskretnie, ale z czasem organizują wewnątrz ludzkiego brzucha prawdziwe, szalone melanże, upojne imprezy oraz całodobowe party. Popijają musujące drinki adrenaliny i koktajle kortyzolu. Upojone endorfinami, otumanione szczęściem – robią do siebie zapewne głupie miny i wybuchają niekontrolowanym śmiechem. Aż im czułki skaczą jak szalone pompony! W realnym świecie badaniem ich życia zajmuje się nauka zwana lepidopterologią. W realnym świecie są bardziej poważne. W realnym świecie nazywa się je motylami (…).
No tak, ale motyle mogły się w literaturze już trochę znudzić. W końcu w kółko tylko latają i latają. Ile można? Twórcy, autorzy, wszelcy rzemieślnicy oraz artyści słowa prześcigają się w pomysłach opisywania miłości, z których kilka zasługuje na bliższą analizę:

Miłość w ujęciu gastronomicznym (konsumpcyjnym, kulinarnym, kuchennym) – zakochani biorą wówczas swoje serca na ruszt uczucia i pieką je w ogniu miłości. (…)  Gastronomiczne opisy miłości wyróżniają się także tym, iż osoby dotknięte tym uczuciem chciałyby w miłosnym zapamiętaniu „połknąć się w całości”, „pożreć żywcem”, „zjeść ze smakiem”, „pochłonąć wzrokiem”, „sycąc przy tym oczy” widokiem obiektu swego uczucia. Przykładem opisu miłości w ujęciu gastronomicznym jest piosenka „Jedwab” zespołu „Róże Europy”. Wokalista jawnie śpiewa o zaletach smakowych swej lubej, z wyraźną nostalgią w głosie: „Konsumuję lubieżnie co wieczór w ciemnych zakamarkach pokoju”.

Miłość w ujęciu astronomicznym – takie opisy uczuć preferują ci twórcy, którzy zazdroszczą trochę odkryć Mikołajowi Kopernikowi czy Janowi Heweliuszowi. Szukając weny, by jak najdokładniej wyrazić piękno zewnętrzne swej miłości – z rozmarzeniem spoglądają w niebo. Pomijają wzrokiem astronomiczny autokomis – czyli zaparkowany swobodnie Mały Wóz i Wielki Wóz oraz miejscowy ogród zoologiczny – czyli Wielką Niedźwiedzicę, chcąc zaczepić wzrokiem o coś, co wzbudzi w nich natchnienie. I po chwili – sukces! Coś mają! Na niebie nie brakuje przecież tych świecących, złocistych piegów. Stąd też w ich tekstach owe kosmiczne porównania „miał/miała oczy jak gwiazdy”, „jaśniała niczym gwiazda na niebie”, „jej policzki były krągłe jak księżyc w pełni”. Przykładem takiego opisu uczyć jest piosenka śpiewana niegdyś przez aktora Roberta Rozmusa „Mówili na nią słońce”.

Miłość prosto z płytki laboratoryjnej (zwana inaczej po prostu reakcją chemiczną)  - takie opisy uczuć charakteryzują się używaniem przez autora niezwykle hermetycznego, naukowego słownictwa. (…) Ten rodzaj twórcy nie widzi bezpośrednio obiektu swoich uczuć, nie daje się zwieść zmysłowości, tylko opowiada o swoim zakochaniu, umieszczając pipetą w probówce życia endorfiny, oksytocynę, adrenalinę i kortyzol, rodzaj bionarkotyków. Czytelnikom swoich utworów próbuje wmówić, że miłość to rodzaj choroby, wirusa, złośliwego zarazka i wciąż jeszcze nikt nie wynalazł na nią skutecznej szczepionki.

Miłość w stylu harlequina – ten styl opisywania zakochania czy miłości bardzo łatwo rozpoznać. Nie potrzebujemy do tego żadnego silnego szkła powiększającego, papierka lakmusowego i odczynników czy specjalnych umiejętności. Po prostu jeżeli zauważymy, że bohater jakiegoś utworu chwyta kobietę w talii i próbuje zrobić z niej w porywie namiętności spontaniczny mostek, bądźmy czujni! (…) Zamiast zwyczajnie ją pocałować, woli przeginać jej kibić wdzięcznie do tyłu, wyginając przy tym jej ciało w różne esy – floresy z pogranicza gimnastyki artystycznej chińskiej szkoły cyrkowej. Ta jego wybranka też jest przy tym jakaś dziwna – nie idzie z nim zwyczajnie do łóżka, ale „porywa ją wir namiętności” (…)

Miłość w stylu łatwopalnym - jeśli trafimy na taki opis miłości, zachowajmy wzmożoną ostrożność! Nie czytajmy dalszego ciągu takiego tekstu, jeśli wcześniej nie podejmiemy kroków, mających na celu zapewnienie sobie bezpieczeństwa. Przede wszystkim upewnijmy się, że pamiętamy numer do tych przystojniaków ze straży pożarnej (gwoli przypomnienia – to 998 lub alarmowy na komórki 112). Sprawdźmy czy mamy pod ręką koc gaśniczy, homologowaną gaśnicę lub ewentualnie zabawki na wodę (plastikowe pistolety, jaja wielkanocne i armatki wodne) (…). Ten rodzaj opisów uczucia bogaty jest w takie wyrażenia, jak „ogień miłości”, „żar miłości”, „płomień miłości”, „miłość ją/jego rozpaliła”, „pałał do niej afektem”, „pałała do niego gorącym afektem”, „rozniecił w niej miłość”, „rozgorzał ku niej miłością”. Uch - jak gorąco! Puff – jak gorąco! Uff – jak gorąco! 

Miłość w stylu laurki dziecięcej – ten rodzaj opisu miłości charakteryzuje się występowaniem rymów częstochowskich i banalnego słownictwa („Tak cię kocham, że aż szlocham”, „Kwiczę z radości na widok swej miłości”). Najczęściej pojawia się na wewnętrznych stronach dziecięcych laurek okolicznościowych i wyłącznie tam powinien pozostać. Uwaga! Jeśli zatem autorem słodko-mdlących rymów jest istota ludzka mająca niewiele ponad metr wzrostu, posiadająca jeszcze zęby mleczne, uroczo sepleniąca, która zamiast dowodu osobistego nosi przy sobie wyssany do szpiku – plastiku smoczek – powinniśmy na widok owych rymowanek piać z zachwytu jak świeżo wypuszczone z kurnika koguty. Dodatkowo: bić brawo, wiwatować, całować mądre główki naszych pociech i wręczać im nagrody motywujące. Jeśli bowiem wierzyć wszelkiej maści współczesnym „supernianiom” – z niedocenianych maluchów wyrosnąć mogą niepewni siebie, zakompleksieni dorośli, potencjalni wieloletni, namolni rezydenci gabinetów odnowy psychologicznej. Jeśli jednak o miłości banalnie pisze osoba dojrzała („Twoje oczy są jak oceany nieskończoności, więc zapewniam cię o swej miłości”) – należy jej wyrwać narzędzie służące do torturowania kartki i produkcji kiczu (odpowiednio – długopis, ołówek lub klawiaturę komputera). Jeżeli bowiem pozwolimy jej na dalszą ekspansję rymotwórczą – gotowa jeszcze doszukać się u siebie talentu literackiego i samozwańczo tytułować mianem „wielkiego, niezrozumianego, nieodkrytego przez niegodziwy świat poety”.
(...)
Wyróżnić możemy także inne rodzaje opisów miłości, jak choćby miłość w ujęciu okulistycznym (na przykład w zdaniu: „Był jeszcze młody, to była ślepa miłość”), miłość liczebnikową („Był jej pierwszą/drugą/trzecią miłością”, „Była jego setną/tysięczną/milionową kochanką”), miłość nierdzewną (odporną na korozję, gdyż przecież „stara miłość nie rdzewieje”) i miłość śpiącą (wówczas należy miłość w kimś obudzić i nie pozwolić jej zasnąć, choćby ziewała rozdzierająco, miała podkrążone z niewyspania oczy i wciąż chodziła ubrana tylko w piżamę). Na kartach wielu starszych, pożółkłych książek możemy jeszcze przeczytać o „miłości żywionej ku komuś”. Jeśli zdecydujemy się współcześnie zastosować w tekście takie wyrażenie (niczym prawdziwi hodowcy) - musimy wiedzieć czym taką miłość żywić: pokarmem stałym czy płynnym, ziarnami zbóż czy też świeżymi kawałkami mięsa.

Jak zatem pisać o miłości, żeby pominąć jakoś te oklepane czerwone serduszka, różowe baloniki, słowotwórczą watę cukrową, pluszowe misie, amorki – gipsowe potworki, odwieczne matryce przesłodzonych słówek oraz foremki banalności? Być może cała sztuka polega na tym, by wyrazić pisemnie uczucia bez użycia powyższych elementów i tego majestatycznego, górującego nad ludzkim życiem słówka na „m”. Może prawdziwi akrobaci słowa pisanego potrafią w tak profesjonalny sposób destylować ów wyraz w swoim umyśle, że przeobraża się on w setki odmiennych uczuć, bardziej wartych opisania oraz  zapamiętania przez czytelnika. Samej miłości nie sposób wyeliminować z literatury – książki wówczas byłyby bowiem zaledwie skupiskiem pustych kartek, oferowanych przez wydawnictwa w zawyżonej cenie. Taniej byłoby kupić sobie notes. 

dancer2007
 


Swoją drogą autor zdziwiłby się, wiedząc, ile z opisanych przez niego demonów przewinęło się przez konkurs....

Przy okazji, żeby nie było, żeśmy zupełeni nieprofesjonalni: w kategorii esej w Nagrodzie Literackiej Gdynia: "Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni" Stefana Chwina. Esej płynący przez kilkaset stron. Bez zająknięcia. Pochylony nad konkretnym zagadnieniem, dziwnym, dziwacznym, ciężkim i fascynującym - nie snuje powieści, ale... esejuje. Polecamy.





5 komentarzy:

  1. Czy esej może się rymować?

    OdpowiedzUsuń
  2. pewnie ze moze najlepiej to od razu napisz go strofami i zrob z niego wiersz... pozdro -,-

    OdpowiedzUsuń
  3. Ok, ok. Mam temat: mam napisać komentarz do filmu w formie eseju.
    Skoro esej jest formą literacką prezentującą punkt widzenia autora, to ...co?
    Mogę np. opisać to co się dzieje w filmie? Językiem literackim, subiektywnie, koloryzować etc. ale dobrze rozumiem? czy co ja mam z tym filmem zrobić? Czy po prostu skomentować na 250 słów że mi się nie podobał, ale ładnie to ująć? Ludzie pomóżcie, nigdy nie pisałam eseju, a tu babka z takim zadaniem na polaka wyskakuje :(

    OdpowiedzUsuń