czwartek, 2 lutego 2012

Wisława Szymborska


Niekoniecznie jest tak, że nie wiemy, co napisać. Niekoniecznie jest tak, że uważamy, iż blog jest tak sprofilowany, że nie zmieszczą się w jego profilu "ciekawostki" z literackiego świata. 
To nieco bardziej skomplikowane. Zbyt zagadkowe, zbyt filozoficzne, zbyt metafizyczne. Ot, osoba powszechnie znana. Ludziom czytającym znana bardziej. Gdzieś w głowie frazy, kawałki, przemyślenia, jakie miało się pod wpływem lektury jej tekstów. Świadomość jej uroku i dowcipu - jakże często kontrastowana była z poważnym, posępnym mędrem: Miłoszem! - i inne fragmenty obcowania osobą przecież nam nieznaną.

No tak. A potem nagle zaskakuje wiadomość i nie wiadomo, co z wiadomością się robi, jak ją sobie przysposobić, uładzić. Akurat wodząc wzrokiem po półce trafia się na wydany przez Agorę czteropak płyt -

I włącza się i ogląda. I zaskakuje, słysząc, jak sam Woody Allen mówi, że miała ona "wielki wkład w moje zadowolenie z życia". I uśmiecha się, i spędza wieczór miło, choć przecież ze śmiercią. 

Zatem dziś bez literackiej dydaktyki. Dwa wiersze, jeden na okoliczość:
      
 
Chmury
 
Z opisywaniem chmur
musiałabym się bardzo śpieszyć -
już po ułamku chwili
przestają być te, zaczynają być inne.
Ich właściwością jest
nie powtarzać się nigdy
w kształtach, odcieniach, pozach i układzie.
Nie obciążone pamięcią o niczym,
unoszą się bez trudu nad faktami.
Jacy tam z nich świadkowie czegokolwiek -
natychmiast rozwiewają się na wszystkie strony.
W porównaniu z chmurami
życie wydaje się ugruntowane,
omal że trwałe i prawie że wieczne.
Przy chmurach
nawet kamień wygląda jak brat,
na którym można polegać,
a one cóż, dalekie i płoche kuzynki.
Niech sobie ludzie będą, jeśli chcą,
a potem po kolei każde z nich umiera,
im, chmurom nic do tego
wszystkiego bardzo dziwnego.
Nad całym Twoim życiem i moim, jeszcze nie całym,
paradują w przepychu jak paradowały.
Nie mają obowiązku razem z nami ginąć.
Nie muszą być widziane, żeby płynąć.

 
A drugi nasz ulubiony...


Kilkunastoletnia

Ja - kilkunastoletnia?
Gdyby nagle, tu, teraz stanęła przede mną
czy miałabym ją witać jak osobę bliską
chociaż jest dla mnie obca i daleka?

Uronić łezkę, pocałować w czółko
z tej wyłącznie przyczyny
że mamy jednakową datę urodzenia?

Tyle niepodobieństwa między nami
że chyba tylko kości sa te same
sklepienie czaszki, oczodoły,

Bo już jej oczy jakby trochę większe,
rzęsy dłuższe, wzrost wyższy
i całe ciało obleczone ściśle
skórą gładką, bez skazy.

Łączą nas wprawdzie krewni i znajomi,
ale w jej świecie prawie wszyscy żyją
a w moim prawie nikt
z tego wspólnego kręgu.

Tak mocno się różnimy
tak całkiem o czym innym myślimy, mówimy.
Ona wie mało -
za to z uporem godnym lepszej sprawy.
Ja wiem o wiele więcej -
za to nie na pewno.

Pokazuje mi wiersze,
pisane pismem starannym, wyraźnym,
jakim ja nie piszę już od lat.

Czytam te wiersze, czytam.
No może ten jeden,
gdyby go skrocić
i w paru miejscach poprawić.
Reszta niczego dobrego nie wróży.

Rozmowa się nie klei.
Na jej biednym zegarku
czas chwiejny jeszcze i tani.
Na moim dużo droższy i dokładny.

Na pożegnanie nic, zdawkowy uśmiech
i żadnego wzruszenia.

Dopiero kiedy znika
i zostawia w pośpiechu swój szalik.

Szalik z prawdziwej wełny,
w kolorowe paski
przez naszą matkę
zrobiony dla niej szydełkiem.

Przechowuję go jeszcze.

2 komentarze: